Data publikacji: 27 sierpnia 2021

Agnieszka „Binia” – CARNAVAL SZTUKMISTRZÓW po raz dwunasty | Artykuł

218928280_4072350816146877_7877553051826012665_n (1)

Oto ziściło się to, o czym marzyliśmy od długiego czasu. Jesteśmy w tym wszyscy. Stoimy w tłumie, siedzimy na murku już kolejną godzinę, bo szkoda stracić dobre miejsce w pierwszym rzędzie, biegniemy na drugi koniec Starego Miasta, bo tam „zaraz się zacznie”, po drodze kilkukrotnie zadzieramy głowę, by podziwiać spacery slacklinerów pomiędzy budynkami. Gdyby to była alternatywna miejska ścieżka, niejeden z nas wskoczyłby na linę wprost z mieszkania swojej kamienicy i poszedł do celu bez konieczności przebijania się przez tłum. A może w tym tłumnie odwiedzanymStarym Mieścietakże tkwi magia Carnavalu Sztukmistrzów, którego 12. edycja przeszła właśnie do historii?

Carnaval jest czystą energią przeszywającą tkankę miejską, gdzie na oficjalnym szlaku turystycznych wędrówek, idąc według drogowskazów festiwalu, przeżyć można rozmaite emocje; od totalnego odprężenia, po zabawę zadumę i refleksję. Kompozycja przedstawień daje widzom olbrzymi wybór, choć nie sposób pominąć równie ważnego i spontanicznego elementu Carnavalu, który rozgrywa się poza utartym szlakiem oficjalnego programu festiwalowego.

Tegoroczna edycja w porównaniu z ubiegłoroczną zyskała szerszy, uliczny rozmach, gromadząc dużą publiczność.

Carnaval, poza artystycznymi doznaniami, był rzeczywistym popandemicznym panaceum; jakby ktoś nad miastem rozpylił radość, energię, zawiesił dyscyplinujący porządek, skrócił dystans, otworzył drzwi do magicznego świata, w którym wszystko stoi na głowie lub w głowie się nie mieści. My, widzowie byliśmy jak pielgrzymi niesieni siłą falującego tłumu do miejsc wyznaczonych na kolejną celebrację sztuki. Carnavalowy letarg skończył się nagle, jak na balu u Kopciuszka. Tegoroczna edycja była skrojona wręcz idealnie: nie rozsadzała miasta, nie kipiała przesadą, a tworzyła bardzo ładny, malowniczy obrazek z kolorytem lokalnym w tle.

Doskonałym pomysłem był ukłon w stronę ubiegłorocznego „Incydentu polskiego”. Polski akcent wybrzmiał w tym roku w formie konkursu na najlepszego buskera 12. edycji Carnavalu Sztukmistrzów. Ze zgłoszeń organizatorzy wybrali pięciu wykonawców (Krzysztof Kostera, Pan Ząbek, Człowiek Siano, Mr and Mrs Frantic, oraz Marcin Ex Styczyński), którzy przez cztery dni festiwalu prezentowali swoje show walcząc o głosy publiczności oraz uznanie Jury. Werdykt nie był łatwy; bardzo trudno jest porównać występy tak mocno różniące się od siebie czy przyjąć uniwersalne kryteria pozwalające „zmierzyć” artystów jedną miarą. Jury w swym wyborze doceniło oryginalność i pomysłowość, świeżość postaci, kontakt z publicznością, technikę, dramaturgię i flow. Werdykt Jury, doceniający pomysł, inwencję i zaangażowanie wszystkich, którzy brali udział w konkursie, pokrył się z decyzją publiczności. Okazało się, że król buskerów jest tylko jeden – Pan Ząbek!

Warto dać ponieść się energii Carnavalu i zdać się na przypadek w kwestii wyboru miejsca i show. Dobra kompozycja wydarzeń pozwalała zakotwiczyć się w jednym miejscu i oglądać po kolei, unikając konieczności szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsce. W kolejnym dniu można było odwiedzić inną przestrzeń i pozostać w jej obrębie na czas prezentacji pokazów.

Jak Plac po Farze należał do polskich buskerów, tak Plac Łokietka, Plac Litewski oraz plac obok Centrum Kultury – do zagranicznych artystów, a widzów czekał prawdziwy Carnavalovy misz-masz, pokazujący nieograniczone możliwości sceny ulicznej. Było wzruszająco i lirycznie za sprawą poetyckiego występu „Nadir” belgijskiej grupy Cie des Chaussons des Rouges na wysoko osadzonej stalowej linie. Fińska grupa superbohaterów Race Horse Company zabrała widzów w swój świat niezniszczalnych postaci gotowych na wszystko.Stopień trudności rósł z każdą minutą show, a zawieszenie praw grawitacji na czas spektaklu pozwoliło artystom robić wyczyny wręcz niewiarygodne. Na jeden dzień zawitał na Carnaval także objazdowy projekt „Przyjaciele Sztukmistrza” nawiązujący w cyrkowej formie do kultowej prozy Isaaca Bashevisa Singera. Nie byłoby Carnavalu w tak imponującej formie, gdyby nie powieść „Sztukmistrz z Lublina”. Ten wątek gra zawsze perfekcyjnie jak patefon, na który nałożymy płytę dawnych wspomnień.

Buskerzy zza granicy pokazali klasę: rzadko można oglądać tak dobre, różnorodne, dopracowane uliczne przedstawienia nie pozbawione tego, co najważniejsze. Cała publiczność zamieniła się w wielką uliczną orkiestrę pod batutą Ronaldo Rondinellego z Argentyny. Che Cirque&Theater zabrał nas na wycieczkę do miejskich zakamarków, w których mieszkają bezdomni; wzruszająca forma teatru ulicznego będąca blisko jednego z ważnych i niejednoznacznych problemów społecznych. Wreszcie niczym nie skrępowana radosna twórczość Matteo Galbusery „The loser”, pierwszorzędna klaunada odegrana w rytm radiowych przebojów podczas wędkowania. Oraz Juriy Longhi ze swoim mistrzowskim „Bubble Street Circus”, gdzie poziom tricków i pomysłów przekracza granice niemożliwości.

Spektakle w namiocie cyrkowym to już także tradycja Carnavalu Sztukmistrzów. W tym roku spektakle sceniczne zaprezentowali: francuski duet Les Gums „Stoik” oraz Velocimanes Associes/Le Cirque du Bout du Monde „Der Lauf”. Na te wydarzenia czeka się szczególnie. Forma prezentacji show cyrku współczesnego w namiocie to zderzenie dwóch porządków: przestrzeni kojarzonej zupełnie tradycyjnie z klasycznym cyrkiem objazdowym z formą teatralizacji sztuki cyrkowej, balansującej na granicy eksperymentu i łamania wszelkich konwencji. Pamiętam pierwsze dwie edycje tego festiwalu: namiot na Błoniach pod Zamkiem był wówczas głównym punktem, znakiem rozpoznawczym wydarzeń festiwalowych. Wówczas padały pytania o obecność zwierząt, zgodnie ze stereotypowym wyobrażeniem, że cyrk jest dla dzieci, a dzieciom najbardziej podobają się zwierzęta, gdyż poziom ich abstrakcyjnego myślenia nie jest na tyle zaawansowany, by uchwycić niuanse w żonglerce z jednoczesnym balansem na czole. Zmiana myślenia i oczekiwań to niewątpliwie jeden z dużych sukcesów takich wydarzeń mierzony latami praktyki: wychować publiczność, przyzwyczaić do określonej jakości, zmienić myślenie i tym samym język opowieści o zjawisku cyrku współczesnego.

Wieczorna, piątkowa scena renegatów w Barze Żongler ujawniła drugie dno Carnavalu; ile pięknej dziwności jest w nas, jak bardzo lubimy szybować w oparach absurdu na scenie z dywanu, którą zawładnęła kobieta połykająca sztylety – Sara Skrajna.

Ten Carnaval dedykuję każdemu, komu dane było doświadczyć tej jednej z nielicznych w tym rodzaju ziemskich uciech.

Agnieszka „Binia”

Mężczyzna wisi mad sceną. W ręce trzyma piłeczki, które wrzuca do wiaderka. Kilka z piłeczek trafiło na scenę.

Data publikacji: 27 sierpnia 2021

Agnieszka „Binia” – CARNAVAL SZTUKMISTRZÓW po raz dwunasty | Artykuł

218928280_4072350816146877_7877553051826012665_n (1)

Oto ziściło się to, o czym marzyliśmy od długiego czasu. Jesteśmy w tym wszyscy. Stoimy w tłumie, siedzimy na murku już kolejną godzinę, bo szkoda stracić dobre miejsce w pierwszym rzędzie, biegniemy na drugi koniec Starego Miasta, bo tam „zaraz się zacznie”, po drodze kilkukrotnie zadzieramy głowę, by podziwiać spacery slacklinerów pomiędzy budynkami. Gdyby to była alternatywna miejska ścieżka, niejeden z nas wskoczyłby na linę wprost z mieszkania swojej kamienicy i poszedł do celu bez konieczności przebijania się przez tłum. A może w tym tłumnie odwiedzanymStarym Mieścietakże tkwi magia Carnavalu Sztukmistrzów, którego 12. edycja przeszła właśnie do historii?

Carnaval jest czystą energią przeszywającą tkankę miejską, gdzie na oficjalnym szlaku turystycznych wędrówek, idąc według drogowskazów festiwalu, przeżyć można rozmaite emocje; od totalnego odprężenia, po zabawę zadumę i refleksję. Kompozycja przedstawień daje widzom olbrzymi wybór, choć nie sposób pominąć równie ważnego i spontanicznego elementu Carnavalu, który rozgrywa się poza utartym szlakiem oficjalnego programu festiwalowego.

Tegoroczna edycja w porównaniu z ubiegłoroczną zyskała szerszy, uliczny rozmach, gromadząc dużą publiczność.

Carnaval, poza artystycznymi doznaniami, był rzeczywistym popandemicznym panaceum; jakby ktoś nad miastem rozpylił radość, energię, zawiesił dyscyplinujący porządek, skrócił dystans, otworzył drzwi do magicznego świata, w którym wszystko stoi na głowie lub w głowie się nie mieści. My, widzowie byliśmy jak pielgrzymi niesieni siłą falującego tłumu do miejsc wyznaczonych na kolejną celebrację sztuki. Carnavalowy letarg skończył się nagle, jak na balu u Kopciuszka. Tegoroczna edycja była skrojona wręcz idealnie: nie rozsadzała miasta, nie kipiała przesadą, a tworzyła bardzo ładny, malowniczy obrazek z kolorytem lokalnym w tle.

Doskonałym pomysłem był ukłon w stronę ubiegłorocznego „Incydentu polskiego”. Polski akcent wybrzmiał w tym roku w formie konkursu na najlepszego buskera 12. edycji Carnavalu Sztukmistrzów. Ze zgłoszeń organizatorzy wybrali pięciu wykonawców (Krzysztof Kostera, Pan Ząbek, Człowiek Siano, Mr and Mrs Frantic, oraz Marcin Ex Styczyński), którzy przez cztery dni festiwalu prezentowali swoje show walcząc o głosy publiczności oraz uznanie Jury. Werdykt nie był łatwy; bardzo trudno jest porównać występy tak mocno różniące się od siebie czy przyjąć uniwersalne kryteria pozwalające „zmierzyć” artystów jedną miarą. Jury w swym wyborze doceniło oryginalność i pomysłowość, świeżość postaci, kontakt z publicznością, technikę, dramaturgię i flow. Werdykt Jury, doceniający pomysł, inwencję i zaangażowanie wszystkich, którzy brali udział w konkursie, pokrył się z decyzją publiczności. Okazało się, że król buskerów jest tylko jeden – Pan Ząbek!

Warto dać ponieść się energii Carnavalu i zdać się na przypadek w kwestii wyboru miejsca i show. Dobra kompozycja wydarzeń pozwalała zakotwiczyć się w jednym miejscu i oglądać po kolei, unikając konieczności szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsce. W kolejnym dniu można było odwiedzić inną przestrzeń i pozostać w jej obrębie na czas prezentacji pokazów.

Jak Plac po Farze należał do polskich buskerów, tak Plac Łokietka, Plac Litewski oraz plac obok Centrum Kultury – do zagranicznych artystów, a widzów czekał prawdziwy Carnavalovy misz-masz, pokazujący nieograniczone możliwości sceny ulicznej. Było wzruszająco i lirycznie za sprawą poetyckiego występu „Nadir” belgijskiej grupy Cie des Chaussons des Rouges na wysoko osadzonej stalowej linie. Fińska grupa superbohaterów Race Horse Company zabrała widzów w swój świat niezniszczalnych postaci gotowych na wszystko.Stopień trudności rósł z każdą minutą show, a zawieszenie praw grawitacji na czas spektaklu pozwoliło artystom robić wyczyny wręcz niewiarygodne. Na jeden dzień zawitał na Carnaval także objazdowy projekt „Przyjaciele Sztukmistrza” nawiązujący w cyrkowej formie do kultowej prozy Isaaca Bashevisa Singera. Nie byłoby Carnavalu w tak imponującej formie, gdyby nie powieść „Sztukmistrz z Lublina”. Ten wątek gra zawsze perfekcyjnie jak patefon, na który nałożymy płytę dawnych wspomnień.

Buskerzy zza granicy pokazali klasę: rzadko można oglądać tak dobre, różnorodne, dopracowane uliczne przedstawienia nie pozbawione tego, co najważniejsze. Cała publiczność zamieniła się w wielką uliczną orkiestrę pod batutą Ronaldo Rondinellego z Argentyny. Che Cirque&Theater zabrał nas na wycieczkę do miejskich zakamarków, w których mieszkają bezdomni; wzruszająca forma teatru ulicznego będąca blisko jednego z ważnych i niejednoznacznych problemów społecznych. Wreszcie niczym nie skrępowana radosna twórczość Matteo Galbusery „The loser”, pierwszorzędna klaunada odegrana w rytm radiowych przebojów podczas wędkowania. Oraz Juriy Longhi ze swoim mistrzowskim „Bubble Street Circus”, gdzie poziom tricków i pomysłów przekracza granice niemożliwości.

Spektakle w namiocie cyrkowym to już także tradycja Carnavalu Sztukmistrzów. W tym roku spektakle sceniczne zaprezentowali: francuski duet Les Gums „Stoik” oraz Velocimanes Associes/Le Cirque du Bout du Monde „Der Lauf”. Na te wydarzenia czeka się szczególnie. Forma prezentacji show cyrku współczesnego w namiocie to zderzenie dwóch porządków: przestrzeni kojarzonej zupełnie tradycyjnie z klasycznym cyrkiem objazdowym z formą teatralizacji sztuki cyrkowej, balansującej na granicy eksperymentu i łamania wszelkich konwencji. Pamiętam pierwsze dwie edycje tego festiwalu: namiot na Błoniach pod Zamkiem był wówczas głównym punktem, znakiem rozpoznawczym wydarzeń festiwalowych. Wówczas padały pytania o obecność zwierząt, zgodnie ze stereotypowym wyobrażeniem, że cyrk jest dla dzieci, a dzieciom najbardziej podobają się zwierzęta, gdyż poziom ich abstrakcyjnego myślenia nie jest na tyle zaawansowany, by uchwycić niuanse w żonglerce z jednoczesnym balansem na czole. Zmiana myślenia i oczekiwań to niewątpliwie jeden z dużych sukcesów takich wydarzeń mierzony latami praktyki: wychować publiczność, przyzwyczaić do określonej jakości, zmienić myślenie i tym samym język opowieści o zjawisku cyrku współczesnego.

Wieczorna, piątkowa scena renegatów w Barze Żongler ujawniła drugie dno Carnavalu; ile pięknej dziwności jest w nas, jak bardzo lubimy szybować w oparach absurdu na scenie z dywanu, którą zawładnęła kobieta połykająca sztylety – Sara Skrajna.

Ten Carnaval dedykuję każdemu, komu dane było doświadczyć tej jednej z nielicznych w tym rodzaju ziemskich uciech.

Agnieszka „Binia”

Mężczyzna wisi mad sceną. W ręce trzyma piłeczki, które wrzuca do wiaderka. Kilka z piłeczek trafiło na scenę.